wtorek, 7 maja 2013

Lucy

   Znów nadeszła pora na nadrabianie blogowych zaległości. Koncert był dawno temu, ale nie miałam kiedy pisać(lub brakowało mi weny), jednak to rzecz o której koniecznie muszę opowiedzieć.

   Koncert był niesamowity. Spodziewałam się przyjemnego, kameralnego koncertu, jednak i tak przerósł moje oczekiwania. Hotel ma bardzo specyficzny klimat
(trochę obskurnie, ale w tym przypadku to nie aż tak nie razi) i jest znany z tego, że gości niszowych artystów od wielu wielu lat.





   Łącznie myślę, że było około 50 osób, więc bardzo kameralnie. Wszyscy siedzieli przy stolikach. Lucy po prostu weszła, przeszła przez malutką salę, chwyciła gitarę i zaczęła śpiewać. Ciarki przeszły mi po ciele jak usłyszałam jej głos na żywo! Coś niesamowitego!!! Piękny, głęboki, czysty głos. Alberto też się podobało, co mnie bardzo cieszy. Koncert tego typu u jego boku był świetnym przeżyciem. Poza tym cały dzień spędziliśmy razem w San Francisco i jak zwykle dobrze się bawiliśmy w swoim towarzystwie. Bardzo udany weekend!! :)

   







sobota, 4 maja 2013

Graduation!

 "Because I want to explore american way of life"! Tak przeważnie odpowiadałam, jak pytano mnie czemu chcę tu przyjechać. Poznawanie innych tradycji i obyczajów to coś co zawsze mnie fascynowało. Tutaj mam okazję poznać tradycje z całego świata i to od kuchni. Tym razem zobaczyłam jak wygląda amerykańskie absolutorium. Prawdziwe american graduation rodem z filmu. W roli głównej: mój Alberto :).


   Upał tego dnia był straszny! Z Madzią po prostu płonęłyśmy...po drodze już nam z tego ciepła odbijało w autokarze! Co dopiero bohaterzy dnia w tych czarnych szatach! !








   Uroczystość sama w sobie była dość nudna.Przemówienia, przemówienia i jeszcze raz przemówienia. Najlepszy był moment wręczania dyplomów - wiadomo! Tłumy ludzi robiących zdjęcia, oklaski, gwizdy, gratulajce! Ja z Mojego byłam szczególnie dumna, bo był na liście nagrodzonych za szczególne osiągniecia! :)





Parę fotek z i po uroczystości!












Po skończonej uroczystości udaliśmy się na imprezę w domu Alberto i jego kolegów. Świetnie się bawiliśmy...dużo jedzenia, picia, zabawy! Początek był dla mnie dość stresujący, bo miałam poznać większość jego rodziny- część przyjechała specjalnie z Salwadoru. To był też dopiero drugi raz kiedy widziałam jego rodziców. Wcześniej zorganizowaliśmy spotkanie, żeby nie było aż tak stresująco. W sumie to on się bardziej stresował niż ja, bo byłam pierwszą dziewczyną, którą przedstawił rodzinie :D.

Impreza była super! Kolejne doświadczenie....takie amerykańskie!! :)