niedziela, 22 września 2013

Road Trip - Los Angeles!

  We wcześniejszych postach opisałam już pierwszą część naszej wyprawy i wizytę w Universal Studios. Czas na dalsze opowieści z Los Angeles. Drugiego dnia naszego pobytu w hotelu dołączył do nas Alberto. Tą noc zapamiętałam jako szaloną, no i nasz pokój po tej nocy też wyglądał jak szalony. Wieczorem graliśmy w 'flip the cup' przy czym narobiłam(tak, ja narobiłam
) niezłego bałaganu. Są zdjęcia a nawet obciążające mnie filmowe dowody! Jednak śmiechu było co niemiara!






,


Wieczorem wybraliśmy się na mały clubbing. Mieliśmy parę opcji, ale ostatecznie wybraliśmy klub na dachu hotelu w downtown. Widoki były świetne i z naszymi, dobrymi już humorami po hotelowej grze, dobrze się bawiliśmy.  

,



    Kolejnego dnia przed wyjazdem do San Diego zaplanowaliśmy zwiedzenie Beverly Hills i zobaczenie znaku Hollywood! Nie tak łatwo tam trafić i najlepiej zamiast mapy google czy gps wyszukać info w internecie na temat dojazdu. Po za tym lepiej wybrać się tam z rana, bo w innym przypadku będą problemy z parkingiem. 













Po mękach szukania słynnego znaku wybraliśmy się na lunch w Beverly Hills. Jak już wiadomo z pogodą trafiliśmy chyba najgorzej jak się da, więc z długich spacerów zrezygnowaliśmy na rzecz szybkiej objazdówki. Przejechaliśmy przez popularną Rodeo Drive, gdzie znajdują się wszystkie najbardziej luksusowe marki świata i objechaliśmy pobliskie ulice żeby napatrzeć się na mega luksusowe domy. Podobno gdzieś tam mieszkają największe gwiazdy Hollywood, ale jakoś niespecjalnie łudziliśmy się, że kogoś takiego spotkamy. Potrafią chronić swoją prywatność przez turystami :D. 





   Jedno z moich ulubionych zdjęć. Magda zapragnęła mieć cute zdjęcie z drzewem, ale nie wyszło. Jest za to jedno z najzabawniejszych!





 Kolejne z serii "must have". W sumie nie chciało nam się już szukać tego znaku, ale przypadkiem trafiliśmy, więc szybka fota i w drogę! Kolejny przystanek....San Diego!!!




,
Podsumowując, w LA sporo udało nam się zwiedzić, nawet pomimo kiepskiej pogody i krótkiego pobytu. Santa Monica, Hollywood, Universal Studios, Hollywood Sign i Beverly Hills. Podobało nam się, ale to dość trudne miasto. Korki, korki i jeszcze raz korki. Przejechanie z jednej części miasta do innej zajmuje wieczność. Były, zobaczyły ile się da i zaszalały, więc można skleślić z listy "things to do" :). 




poniedziałek, 16 września 2013

Zmiany, zmiany, zmiany...

   Od dłuższego czasu zastanawiałam się czy chce zostać z tą samą rodziną na drugi rok. Bałam się, że dwa lata to za długo, że rutyna mnie psychicznie wykończy i dzieciaki zresztą też. Lubię moją rodzinę, ale rok to naprawdę dużo czasu a co dopiero dwa. Poza tym dzieci się rozbrykały, taki jakiś głupkowaty wiek i mam dosyć. Wiem, że jak zmienię rodzinę to wytrzymam jeszcze drugi rok au pair'owania...w innym przypadku mogłoby być ciężko. Poza tym miejsce, w którym mieszkam jest dość odcięte od rzeczywistości czego mam też zwyczajnie dosyć. Wszystko daleko a jeżdżenie 5 mil pod samą górę po prostu już mnie męczy. Nie wspomnę o wydatkach na paliwo!

   Problem w tym, że mam tutaj Madzię i Alberto. Nie ma opcji o wyjeżdżaniu do innego stanu. No, ale jak to mówią kto nie ryzykuje ten nie ma. Zaczęłam pytać znajomych i inne area directors czy wiedzą o jakichś rodzinach dostępnych od grudnia. Chciałam najpierw znaleźć potencjalną rodzinę a dopiero potem porozmawiać z moimi, którzy myśleli, że chce z nimi zostać na drugi rok. Nie czułam się fair, ale bałam się, że zostanę na lodzie. Niestety info doszło do mojej koordynatorki i dostałam "miłe" ostrzeżenie, że jeśli będę kontynuować szukanie rodziny za plecami mojej host rodziny i agencji to zostane wyrzucona z programu! Ups... Porozmawiałam więc z moją rodzinką (przyjęli to na spokojnie, w końcu to moja decyzja i nic nie mogą zrobić) i teraz czuje się swobodniej. Nie jestem już tak tym zestresowana. Pozostaje mi szukać rodziny, muszę się sprężyć! Jak dotąd spotkałam się już z dwiema i jedną biorę pod uwagę. Dzisiaj jadę do nich na babysitting żeby poznać dziewczyny i zobaczyć co i jak. Mają trzy córki: 12, 10 i 5 lat, więc tak jak chciałam starsze od moich dzieci. Grafik też wygląda rozsądnie. No i najlepsze to lokalizacja. O wiele bliżej do San Francisco i cywilizacji. Bliżej też do Madzi i Aliego...ponad o połowę drogi!

 Jestem dobrej myśli, trzymajcie kciuki! :)

Magdy amerykańskie przygody!

   Chyba każda au pair ma swoją amerykańską przygodę ze służbą zdrowia. Ból zęba, grypa, alergia...ja oczywiście musiałam się popisać! Cała ja! Mój wyrostek robaczkowy nawalił właśnie tu, w Ameryce. Może to nie taki znowu pech, bo opiekę miałam świetną a co najzabawniejsze moim chirurgiem był Polak!!! Spośród tylu szpitali dookoła wybrałam ten i akurat trafiłam na miłego Pana Macieja :).

  Przed operacją przeszłam masę badań i odkrycie co mi dolega zajęło jakieś siedem godzin. Nie było tak źle, bo Alberto był ze mną cały czas, nawet podczas badań typu usg czy rezonans. Od początku zresztą leżałam w przyjemnym prywatnym pokoju.



Taki zaciesz na buzi, bo jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka! Inną miałam minę się dowiedziałam, że za pół godziny mam operację :p.



  Uświadomiłam sobie też, że z moim angielskim już całkiem dobrze. Zaraz po przebudzeniu gadałam w ich języku a zapowiadali, że prawdopodobnie będę mówić po polsku! :P Do domu wyszłam już kolejnego dnia z rana(operację miałam o północy) i zaopiekował się mną przez parę dni Alberto, co bardzo mi odpowiadało :D. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Pracować zaczęłam po tygodniu od operacji co prawdopodobnie było trochę za szybko, ale dałam radę. Po prostu musiałam się bardziej oszczędzać. Teraz już jest wszystko w porządku, czuje się dobrze. No i blizny są malutkie i tylko jedna tak naprawdę widoczna ale jak się bardziej zagoi to w ogóle nie będzie jej widać...Pan Maciej się postarał! :) Zaliczyłam swoją kolejną amerykańską przygodę! Oby takich już więcej nie było!

czwartek, 12 września 2013

Road Trip - Universal Studios

 Kolejny dzień w Los Angeles spędziłyśmy w Universal Studios! To chyba jeden z najlepszych punktów naszej wyprawy! Coś, czego wcześniej nie widziałam, miałam zupełnie inne wyobrażenie a może wcale sobie tego nie wyobrażałam. Jedno wielkie centrum rozrywki!!! :D

   Na początku uderzenie komercji...sklepy, sklepiki, balony, baloniki!



Zaraz potem symbol Universal Studios! 




 Dotarłyśmy tam tuż po otwarciu a wszędzie było już dużo ludzi. Tak nam się przynajmniej na początku wydawało. Dopiero po godzinie 12 zobaczyłyśmy co to znaczy tłum! Na szczęście do tego czasu udało nam się sporo zobaczyć i uzbierać darmowe "front of line" wejściówki na rajdy. Tu należą się podziękowania dla pana, który widocznie bardzo nas polubił i ze 3 razy chciał sobie z nami robić zdjęcia :D 





Dalej to już tylko zwiedzanie, cieszenie oczu i mega emocje! 












,