środa, 29 stycznia 2014

Cosmic Run

 W listopadzie wybraliśmy się na cosmic run. Na czym polega fun? Biegniesz 5 kilometrów a po drodze masz "stacje" ze specjalnym, świecącym w ultrafiolecie proszkiem. Bieg nie był wyzwaniem, bo był taki tłum, że nie dało się nawet zbytnio rozpędzić. Na końcu nagrodą był świetny koncert z mega energetyzującą muzyką! Nie ma co gadać, najlepiej wrzucę zdjęcia!


























Halloween!

  Kolejne amerykańskie święto, jakie miałam okazję obchodzić to Halloween! Wciąż nie mogę uwierzyć, jak wielką wagę Amerykanie do tego przywiązują. Powstają specjalnie na ten czas sklepy, gdzie można kupić dosłownie wszystko....kostiumy, straszydła, kosmetyki, sztuczną krew, rzeźby, pajęczą nić i wiele wiele innych! Ludzie tracą na to wszystko fortunę. Mnóstwo domów jest genialnie udekorowanych. Pomysły na kostium niektórzy mają już długo, długo przed.

  Ja prawie do końca nie wiedziałam kim będę. Na początku myślałam, że powinno być to coś strasznego, ale po małym research'u stwierdziłam, że postawię na coś ładnego, śmiesznego. Razem z Alberto postanowiliśmy, że przebieramy się jako para. Nasz pierwszy pomysł to kanapka, ta najbardziej tu popularna, on masło orzechowe a ja jako druga połówka ,dżem! :) Potem przewinęło się jeszcze parę podobnych pomysłów a ostatecznie byliśmy Myszkami Mickey...tzn. on Mickey a ja Minnie. Wyszło tanio i myślę, żę fajnie. Większość była ręcznie robiona, więc i zabawy przy tym sporo!

  Co roku na Madzi ulicy sąsiad organizuje niezła imprezę. Ze względu na tłumy ludzi, które się przewijają, żeby podziwiać dekoracje, ulica już na parę dni przed jest zamknięta dla ruchu samochodów. To co dzieje się samego dnia to istne szaleństwo! W tym roku temat to Czarnoksiężnik z Krainy Oz. Zatrudnieni byli aktorzy do odgrywania ról, była magiczna kula przez którą ów organizator rozmawiał z dziećmi, tęcza z balonów przez ulicę i wiele, wiele innych. W Halloween to coś co trzeba zobaczyć. Atmosfera była świetna. Ludzie się bawią, pstrykają tysiące fotek. Muszę się pochwalic, że nawet parę razy po zachwycie naszymi strojami dzieci prosiły o zdjęcie z Myszką Mickey i Minnie! <3


Przygotowania do Halloween pełną parą!
































Potem się Minnie rozkręciła :D 






Pewnie powinnam wrzucić filmik z jazdy na byku....ale może lepiej nie! :D 


Nadrabiam!

 Pora znów nadrobić zaległości. Po zmianie rodziny czas leci nieubłaganie. To już prawie dwa miesiące! Zaniedbałam bloga i ostatnio dostałam nawet parę opr przez to, więc do roboty!! Mam parę rozpoczętych postów, które nie mogą się doczekać opublikowania. Pierwszy to jeszcze z Halloween. Potem dużo się działo. Cosmic Run, Meksyk, zmiana rodziny, święta, Nowy Rok....nie ma co dużo się rozwodzić...czas zacząć pisać!!!

                                                             Enjoy! <3

czwartek, 7 listopada 2013

Kolejny Perfect Match!

   Jak już wcześniej medlowałam, zdecydowałam się na zmianę rodziny. Mam chyba szczęście jeśli chodzi o proces, a raczej czas doboru. Po rozmowach z trzema rodzinami padła decyzja. Na drugi rok zostaję z rodziną z Hillsborough. Trzy samodzielne dziewczyny, przemili rodzice i cudowny, przesłodki szczeniak.

 Sporo informacji o tej rodzinie miałam już wcześniej. Była au pair mojej rodzinki na drugi rok też się przeniosła i zamieszkała właśnie z nimi! My się od początku znałyśmy, wpadała na urodziny dzieciaczków itp. Miałyśmy kontakt raz na jakiś czas. No i tak się zgadałyśmy, powiedziałam jej o moich wątpliwościach co do zmiany rodziny, obawach ze względu na Madzię i Alberto i o tym, że mogę trafić gorzej. Pomogła mi niesamowicie. Bardzo jej zależało żeby mi się wszystko poukładało. Porozmawiała ze swoją hostką i skontaktowała nas a nawet znalazła mi też inną potencjalną rodzinkę!!! Świetna dziewczyna!!! :)

  Lokalizacja jest świetna. To nie jest tak, że nie lubie miejsca, w którym teraz mieszkam. Widoki mam przecudne, ale na paliwo wydaje majątek! Przez to nigdy nie mogę nic zaoszczędzić(no możę też przez kawę ze Starbucksa :P) i nie chcę już też tracić czasu na dojazdy. Wszędzie daleko. Miesięcznie przejeżdżam łącznie ponad tysiąc mil. Teraz będę blisko miasta, autostrad i cywilizacji. Bardzo się cieszę, bo będziemy miały z Magdą podobny grafik (przerwa w ciągu dnia) a odkąd nie jest daleko częściej będzie można gdzieś razem wyskoczyć!


  Mój ostatni dzień z obecną rodzinką to 25 listopada. Nie wykorzystałam do końca wolnego, więc skracam sobie pobyt. Odpowiada mi to, bo przynajmniej odpocznę przed kolejnym rokiem pełnym nowych wyzwań. Dwa tygodnie z hakiem i koniec! Czas teraz pędzi jak szalony. Potem przenoszę się na parę dni do Alberto a 1 grudnia lecimy do Meksyku! Spędzimy 6 dni w Cancun!!! Nie mogę się doczekać!!! Lato, plaże, drinki z palemką no i On u boku!
:)

  Dwa tygodnie przerwy dobrze mi zrobią, odreaguję i nabiorę sił! Dziewiątego grudnia zaczynam z nową rodzinką! Trzymajcie kciuki!


  PS. Dla zorientowanych w temacie pewnie wydam się trochę szalona. Będę podróżować już bez wizy, między programami tak naprawdę. Teraz czekam z niecierpliwością na mój DS, bo bez tego ani rusz. Oby przyszedł niebawem...stres mnie zjada od środka! Jestem prawie pewna, że poproszą mnie do "biura imigracyjnego" na małe przesłuchanko! No, ale co tam...buzie mam to będę tłumaczyć! Co mnie nie zabije to mnie wzmocni! Oby..... :P










niedziela, 22 września 2013

Road Trip - Los Angeles!

  We wcześniejszych postach opisałam już pierwszą część naszej wyprawy i wizytę w Universal Studios. Czas na dalsze opowieści z Los Angeles. Drugiego dnia naszego pobytu w hotelu dołączył do nas Alberto. Tą noc zapamiętałam jako szaloną, no i nasz pokój po tej nocy też wyglądał jak szalony. Wieczorem graliśmy w 'flip the cup' przy czym narobiłam(tak, ja narobiłam
) niezłego bałaganu. Są zdjęcia a nawet obciążające mnie filmowe dowody! Jednak śmiechu było co niemiara!






,


Wieczorem wybraliśmy się na mały clubbing. Mieliśmy parę opcji, ale ostatecznie wybraliśmy klub na dachu hotelu w downtown. Widoki były świetne i z naszymi, dobrymi już humorami po hotelowej grze, dobrze się bawiliśmy.  

,



    Kolejnego dnia przed wyjazdem do San Diego zaplanowaliśmy zwiedzenie Beverly Hills i zobaczenie znaku Hollywood! Nie tak łatwo tam trafić i najlepiej zamiast mapy google czy gps wyszukać info w internecie na temat dojazdu. Po za tym lepiej wybrać się tam z rana, bo w innym przypadku będą problemy z parkingiem. 













Po mękach szukania słynnego znaku wybraliśmy się na lunch w Beverly Hills. Jak już wiadomo z pogodą trafiliśmy chyba najgorzej jak się da, więc z długich spacerów zrezygnowaliśmy na rzecz szybkiej objazdówki. Przejechaliśmy przez popularną Rodeo Drive, gdzie znajdują się wszystkie najbardziej luksusowe marki świata i objechaliśmy pobliskie ulice żeby napatrzeć się na mega luksusowe domy. Podobno gdzieś tam mieszkają największe gwiazdy Hollywood, ale jakoś niespecjalnie łudziliśmy się, że kogoś takiego spotkamy. Potrafią chronić swoją prywatność przez turystami :D. 





   Jedno z moich ulubionych zdjęć. Magda zapragnęła mieć cute zdjęcie z drzewem, ale nie wyszło. Jest za to jedno z najzabawniejszych!





 Kolejne z serii "must have". W sumie nie chciało nam się już szukać tego znaku, ale przypadkiem trafiliśmy, więc szybka fota i w drogę! Kolejny przystanek....San Diego!!!




,
Podsumowując, w LA sporo udało nam się zwiedzić, nawet pomimo kiepskiej pogody i krótkiego pobytu. Santa Monica, Hollywood, Universal Studios, Hollywood Sign i Beverly Hills. Podobało nam się, ale to dość trudne miasto. Korki, korki i jeszcze raz korki. Przejechanie z jednej części miasta do innej zajmuje wieczność. Były, zobaczyły ile się da i zaszalały, więc można skleślić z listy "things to do" :). 




poniedziałek, 16 września 2013

Zmiany, zmiany, zmiany...

   Od dłuższego czasu zastanawiałam się czy chce zostać z tą samą rodziną na drugi rok. Bałam się, że dwa lata to za długo, że rutyna mnie psychicznie wykończy i dzieciaki zresztą też. Lubię moją rodzinę, ale rok to naprawdę dużo czasu a co dopiero dwa. Poza tym dzieci się rozbrykały, taki jakiś głupkowaty wiek i mam dosyć. Wiem, że jak zmienię rodzinę to wytrzymam jeszcze drugi rok au pair'owania...w innym przypadku mogłoby być ciężko. Poza tym miejsce, w którym mieszkam jest dość odcięte od rzeczywistości czego mam też zwyczajnie dosyć. Wszystko daleko a jeżdżenie 5 mil pod samą górę po prostu już mnie męczy. Nie wspomnę o wydatkach na paliwo!

   Problem w tym, że mam tutaj Madzię i Alberto. Nie ma opcji o wyjeżdżaniu do innego stanu. No, ale jak to mówią kto nie ryzykuje ten nie ma. Zaczęłam pytać znajomych i inne area directors czy wiedzą o jakichś rodzinach dostępnych od grudnia. Chciałam najpierw znaleźć potencjalną rodzinę a dopiero potem porozmawiać z moimi, którzy myśleli, że chce z nimi zostać na drugi rok. Nie czułam się fair, ale bałam się, że zostanę na lodzie. Niestety info doszło do mojej koordynatorki i dostałam "miłe" ostrzeżenie, że jeśli będę kontynuować szukanie rodziny za plecami mojej host rodziny i agencji to zostane wyrzucona z programu! Ups... Porozmawiałam więc z moją rodzinką (przyjęli to na spokojnie, w końcu to moja decyzja i nic nie mogą zrobić) i teraz czuje się swobodniej. Nie jestem już tak tym zestresowana. Pozostaje mi szukać rodziny, muszę się sprężyć! Jak dotąd spotkałam się już z dwiema i jedną biorę pod uwagę. Dzisiaj jadę do nich na babysitting żeby poznać dziewczyny i zobaczyć co i jak. Mają trzy córki: 12, 10 i 5 lat, więc tak jak chciałam starsze od moich dzieci. Grafik też wygląda rozsądnie. No i najlepsze to lokalizacja. O wiele bliżej do San Francisco i cywilizacji. Bliżej też do Madzi i Aliego...ponad o połowę drogi!

 Jestem dobrej myśli, trzymajcie kciuki! :)

Magdy amerykańskie przygody!

   Chyba każda au pair ma swoją amerykańską przygodę ze służbą zdrowia. Ból zęba, grypa, alergia...ja oczywiście musiałam się popisać! Cała ja! Mój wyrostek robaczkowy nawalił właśnie tu, w Ameryce. Może to nie taki znowu pech, bo opiekę miałam świetną a co najzabawniejsze moim chirurgiem był Polak!!! Spośród tylu szpitali dookoła wybrałam ten i akurat trafiłam na miłego Pana Macieja :).

  Przed operacją przeszłam masę badań i odkrycie co mi dolega zajęło jakieś siedem godzin. Nie było tak źle, bo Alberto był ze mną cały czas, nawet podczas badań typu usg czy rezonans. Od początku zresztą leżałam w przyjemnym prywatnym pokoju.



Taki zaciesz na buzi, bo jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka! Inną miałam minę się dowiedziałam, że za pół godziny mam operację :p.



  Uświadomiłam sobie też, że z moim angielskim już całkiem dobrze. Zaraz po przebudzeniu gadałam w ich języku a zapowiadali, że prawdopodobnie będę mówić po polsku! :P Do domu wyszłam już kolejnego dnia z rana(operację miałam o północy) i zaopiekował się mną przez parę dni Alberto, co bardzo mi odpowiadało :D. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Pracować zaczęłam po tygodniu od operacji co prawdopodobnie było trochę za szybko, ale dałam radę. Po prostu musiałam się bardziej oszczędzać. Teraz już jest wszystko w porządku, czuje się dobrze. No i blizny są malutkie i tylko jedna tak naprawdę widoczna ale jak się bardziej zagoi to w ogóle nie będzie jej widać...Pan Maciej się postarał! :) Zaliczyłam swoją kolejną amerykańską przygodę! Oby takich już więcej nie było!