wtorek, 5 lutego 2013

2 miesiące!!!

  Trudno w to uwierzyć, ale tak! Stało się...w niedzielę minęły 2 miesiące odkąd jestem w Stanach. Zawsze czytając blogi au pairek zastanawiało mnie to, że ten czas zleciał im nieubłaganie szybko. Jak widać spotkało to i mnie. Pierwszy miesiąc był mega zakręcony: pierwszy tydzień choroba dzieci, potem już okres przedświąteczny, święta, wyjazd do Tahoe z rodziną, Nowy Rok, załatwianie najważniejszych dokumentów i tak mamy już luty!!! Tu powinnam zaznaczyć, że łącznie ponad 2 tygodnie z tego czasu spędziłam właśnie w Tahoe.

  Czasem mam poczucie, że za mało zrobiłam, że czas przeleciał mi przez palce i nie wykorzystałam go maksymalnie. Zapewne po prostu nie zdaję sobie sprawy jak wiele udało mi się już zobaczyć i jak wielu ludzi poznałam!. Był Nowy Jork i cudny Manhattan, San Francisco, San Jose, Tahoe i parę miast z okolic Zatoki San Francisco. Mam znajomych, ale muszę poznać więcej ludzi z mojej okolicy, bo czasem wieczorem nie można wyrwać się gdzieś dalej i potrzebny ktoś na miejscu. Nie nawiązywałam jeszcze w tym natłoku zdarzeń kontaktów z au pairkami mieszkającymi w mojej okolicy, więc wszystko do zrobienia!!! :)

  Jeśli chodzi o host rodzinę to jestem bardzo zadowolona. Oni chyba też, bo parę razy mieliśmy na ten temat rozmowę! Są bardzo pomocni, dobrze mi się z nimi żyje( oczywiście co za dużo to nie zdrowo i po 3 weekendach pod rząd spędzonych z nimi w Tahoe miałam trochę dość, ale myślę, że to normalne), czuję się swobodnie i nie mam już problemów z dogadywaniem się w obcym języku( oczywiście to też nie zawsze, bo są dni kiedy mam takiego "zamuła", że angielski brzmi dla mnie conajmniej jak chiński :D ). Dzieci przeważnie są kochane, mamy się razem dobrze, ale bywają oczywiście trudne chwile. Jak mają zły dzień to dosłownie zwariować można. Czasem też jestem bardzo szybko znudzona zabawą z nimi i wiem, że problem jest we mnie, ale i ja mogę mieć gorszy dzień. Bawię się wtedy z nimi w chowanego i w ten sposób mam chwilę wytchnienia kiedy nie mogę niby ich znaleźć, albo kiedy oni się "męczą" ze znalezieniem mnie. Wilk syty i owca cała jak to mawiają :P. Ja mam sekundę wytchnienia a oni masę zabawy. Ich kryjówki są niczego sobie a innym razem to tylko boki zrywać...













       Ogólnie mówiąc jestem zadowolona z życia jak nigdy przedtem. Wiem, że robię coś do czego zmierzałam, że jestem w miejscu, w którym chciałam być i uczę się rzeczy, których chciałam się nauczyć!

  A Propos miejsca...naprawdę tu ładnie. Drzewa zaczynają powoli kwitnąc, sporo już kwiatów. Pomijając fakt, że cały rok tu zielono, to teraz robi się bardzo ładnie. Nie obowiązuje mnie tu powiedzenie: "Idzie luty, podkuj buty". Tu powinno być: idzie luty, wyciągnij sandały z szafy!! :)




   Zaczęłam też jadać śniadania na tarasie! :) 






Na razie jestem cały czas oczarowana okolicą, także nie pozostaje mi nic innego jak podsumować to wszystko jednym zdaniem: "żyć nie umierać!!!" :). 

4 komentarze:

  1. Piękne miejsce!!! A kryjówki malej pozwalają :P

    OdpowiedzUsuń
  2. pieknie u Ciebie :)
    Super zdjęcia z kryjówkami, mają pomysły :)
    zazdrościmy, że Ci się układa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kryjówki po prostu genialne! Wesoło tam masz :D
    A widok z tarasu nieziemski! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahaha ;p Nie mogę z kryjówek dzieciaków ;p Wesoło tam masz ;p

    OdpowiedzUsuń